Jak wiadomo – najlepsza duszona kiszona kapusta to taka, którą robi Babcia. Idzie to mniej więcej tak, że trzeba mieć: kiszoną kapustę, cebulę, smalec, liść laurowy, pieprz, wodę.
Kiszoną kapustę płucze się dwa razy i wrzuca do garnka. Do tego cebula w piórkach, liść laurowy, smalec, pieprz mielony i trochę wody. Całość na ogień pod przykryciem i niech się dusi, aż do miękkości. Co 5-10 minut trzeba: zajrzeć w garnek, przemieszać i dolać wody, abysię bardziej smażyło, niż dusiło.
I wychodzi zajebiście. Pod warunkiem, że Babcia decyduje ile cebuli, smalcu, listków i pieprzu trzeba wrzucić, żeby wyszło zajebiście. Ot tak, na oko. Tego tyle, tego tyle, a tamtego tyle. Ale to można wykonać wyłącznie wtedy, gdy Babcia – choć tylko z łóżka – potrafi zadysponować ile tego smalcu, ile tego listka, ile tego pieprzu, ile tej cebuli.
No ale Babci już nie ma, więc sam musiałem podjąć decyzję ile czego, żeby było dobrze. Zatem na standardowy, 0,9-litrowy, słoik kiszonej kapusty wziąłem dwie średnie cebule, trzy łyżki smalcu, trzy małe listki laurowe i dwie obfite szczypty pieprzu. I się dusi.
I na pewno wyjdzie, bo ten słoik z kiszoną kapustą to przedostatni słoik z kiszoną kapustą, którą razem z Babcią kisiliśmy. A to już osobny wpis/przepis. Tyle, że następnych słoików nie będzie. Przynajmniej tych robionych wspólnie.
PS: Msza Święta Gregoriańska w Jej intencji zaczęła się wczoraj. Jeżeli ktoś chce i może, w ciągu tego miesiąca, wspomnieć moją Babcię, która była więcej niż matką – będę wdzięczny.
Komentarze