Gdy dotarła do mnie plotka, że na giełdzie kandydatów na prezesa Przewozów Regionalnych, pojawił się w roli czarnego konia najbardziej doświadczony kolejowy prezes, na chwilę zaniemówiłem. Następnie przez chwilę mówiłem, ale rzeczy nie nadające się do publikacji.
Później było trochę śmiechu i stwierdzeń, że skoro z już-prawie-na-giełdzie Intercity poradził sobie w półtora roku, to ze znajdującymi od początku w trudnej sytuacji Przewozami Regionalnymi poradzi sobie do końca wakacji. Akurat na rozpoczęcie samorządowej kampanii. W ramach uzasadnienia koncepcji kilku województw , polegającej na tym, że ogólnopolska spółka realizująca regionalne polityki transportowe naprawdę nie ma sensu.
Pierwszym noszącym znamiona racjonalności wyjaśnieniem była próba skompromitowania i ośmieszenia polokoktowców przy pomocy takiego przecieku. Ale to się nie trzyma przecież kupy. Polokoktowcy to są małe żuczki. Żeby byle jaki pasażerski pociąg zobaczyć muszą jechać dwie godziny busami z przesiadką, a żeby zobaczyć pociąg nowoczesny – trzy. Też z przesiadką.
Drugą próbą wyjaśnienia była opcja, że ktoś chce namierzyć osobowe źródła informacji, dzięki którym polokoktowcy wiedzą to i owo. Ale to też bez sensu. Przecież cała wiedza jaką dysponują pochodzi z ogólnodostępnych źródeł. Nawet jeżeli dostaną coś po znajomości i/lub upierdliwości, to tylko nieco szybciej, niż jakby na piśmie w ramach dostępu do informacji publicznej sobie zażyczyli.
Próba trzecia, która nieco polokoktowców uspokoiła, to celowy zamęt grubymi nićmi szyty, który załatwia kilka kwestii:
1. Skłania do kompromisu polegającego na pozostawieniu zarządu w aktualnym, trzyosobowym składzie, z zablokowaniem jedynego publicznie zgłoszonego kandydata, to jest Wujka Staszka, Mistrza Ciętej Riposty.
2. Usypia czujność agentów Kilkujadka, umożliwiając przedstawienie i przeforsowanie kandydatury dobrej dla spółki, jej właścicieli oraz klientów.
3. Spycha na dalszy plan kwestie naprawdę dla przyszłości kolei regionalnej ważne. Opłaty dworcowe, nowy tabor i takie tam duperele, ważne bez względu na to ile i jakich spółek będzie obsługiwać samorządy.
Wyjaśnienie ostatnie, że ktoś niepocieszony skończonym właśnie długim weekendem rzucił z poirytowania lub niechcenia: „Krzychu” i plotka poszła w świat uzyskując po 20-tu sekundach niezależne potwierdzenie w co najmniej trzech źródłach – uspokoiło polokoktowców ostatecznie. Pozwalając a to kosą pomachać, a to w grządkach pogrzebać.
I tak minęło kilka dni. Jednak dzisiejszej nocy przyśniło mi się, że go jednak wybrali. Pół wsi się od krzyku, jaki z siebie wydałem z widłami zleciało! Tłumacząc, że to tylko sen koszmarny, przeprosiłem za zamieszanie.
Jednak wracając od furtki stwierdziłem, że wcale nie taki koszmarny. Że przecież nie ma w Polsce bardziej utytułowanego kolejowymi prezesurami człowieka niż on! PKP – całe, PKP – tory i podkłady, PKP – przewozowy prestiż, a w międzyczasie jeszcze metro! Bezpośrednio chyba tylko towarowymi pociągami nie zarządzał. Co jest dodatkowym plusem, ponieważ dla marszałków woziłby ludzi jak ludzi, a nie jak bydło, węgiel czy inne ziemniaki. Zdecydowanie nie ma nikogo drugiego, kto wiedziałby o tym biznesie więcej, lepiej i bardziej. Albo tym razem się w końcu uda, albo stanie się jasne, że pomysły na pasażerską kolej w Polsce nie mają sensu.
Dodatkowa wielka dla polokoktowców satysfakcja, że jednak opcja „Wujek Staszek”. Co prawda ripostujący w zupełnie innym niż polokoktowcy myśleli kierunku, ale zawsze „Wujek Staszek”. Doświadczony wyzwoliciel i zbawca od problemów kolei oraz kolei.
Tylko czy Krzychu zdąży przed wakacjami poodwoływać InterRegio? Pootwierać kasy sprzedające 20 biletów na dwa pociągi dziennie? Przemalować i wypożyczyć (po trzy stówki) wagony prestiżowemu przewoźnikowi rozglądającemu się powoli za węglarkami?